Nowa kolekcja Wiosna/Lato 2024 już dostępna. Sprawdź =>>>
Szukaj
Ulubione 0

Najpiękniejsze rzeczy w życiu są za darmo

PodróżeNajpiękniejsze rzeczy w życiu są za darmo

Widzisz tę górę na horyzoncie? To Tunupa. W dawnych czasach była kobietą, która poślubiła Kusku. Ten jednak opuścił ją, by żyć z inną. Z Kusiną. Tułupa, karmiąc ich dziecię piersią, pełna cierpienia zaczęła płakać. Jej łzy zmieszane z mlekiem wypełniły to miejsce i utworzyły wielką pustynię – Salar. Proste, prawda?

Pieszo przez największą solną pustynię świata - Salar de Uyuni, Boliwia
Alfredo od dwudziestu sześciu lat mieszka na wyspie Incahuasi pośrodku największej solnej pustyni świata. Dla niego, podobnie jak dla innych przedstawicieli rdzennej grupy mieszkańców Aymara, miejsce to zawsze będzie nosiło nazwę Salar de Tunupa. Pełne mistycyzmu z pogranicza legend i tradycyjnych wierzeń, nikogo nie pozostawia obojętnym. Może dlatego byłem tu już po raz drugi? Tylko tyle? Aż tyle! Gdy poprzedniego dnia opuszczałem niewielką wioskę Llica, mieszkańcy wychodzili na progi skromnych domostw zwabieni egzotycznym widokiem gringo ciągnącego za sobą wózek. Dla nich zdawało się niepojęte, że ktoś z własnej woli chce przejść pieszo przez Salar de Uyuni. Dla mnie był to początek kolejnej przygody, która miała zakończyć się po niemal stu siedemdziesięciu kilometrach i około dziesięciu dniach we wsi Colchani. Cel? Samotne przejście największej solnej pustyni świata. Z całym bagażem ciągniętym za sobą – bez pomocy kogokolwiek. Po co? W czasach, gdy przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji zadajemy sobie pytanie: „Czy mi się to opłaci?”, myślenie o celu mojej drogi nie miało najmniejszego znaczenia. Liczyła się tylko wizja bezkresnej bieli soli spotykającej się na horyzoncie z niewiarygodnym błękitem nieba. Tylko tyle? Aż tyle! Medytacja. Dzień za dniem.
Medytacja na największej solnej pustyni świata - Salar de Uyuni, Boliwia
Poranek trzeciego dnia przywitał mnie słońcem. Jego ciepłe promienie pozwalają mi rozgrzać skostniałe dłonie i rozpalić kuchenkę. Dopiero po pierwszych łykach słodkiej herbaty odważam się rozpiąć zamek śpiwora. Noc była zimna, tropik pokrył szron. Po kilku łyżkach muesli z mlekiem zakładam na stopy zamarznięte buty i pakuję cały ekwipunek. Mam ze sobą ciepły puchowy śpiwór, który zapewnia mi komfort w temperaturze spadającej do -40 stopni Celsjusza, namiot odporny na huraganowe podmuchy wiatru, trochę jedzenia i sześć dziesięciolitrowych worków wypełnionych wodą. Na boliwijskim Salar de Uyuni nie ma możliwości zaczerpnięcia jej z jakiegokolwiek źródła. Z tego też powodu całość bagażu transportuję na specjalnie przygotowanym wózku ciągniętym za sobą. Wykorzystuję w nim koła wyposażone w bardzo szerokie opony – dokładnie te same, na których udało mi się przejechać szlak Canning Stock Route w Australii Zachodniej. To właśnie na antypodach zaraziłem się pasją przemierzania pustyń. Ich niezmąconą ciszą i niespotykanym spokojem. Właśnie taki jest Salar de Uyuni. Gdy nie doskwiera mi wiatr, cisza zdaje się absolutna. Przerywa ją jedynie dźwięk soli chrupiącej pod stopami. Trzeszczy aż miło. Gdy podróżujesz pieszo, kolejne kroki wyznaczają monotonny rytm, którego uzupełnieniem są dziesiątki myśli wypełniających głowę. Marsz nieuchronnie zamienia się w medytację. Od wschodu aż do zachodu słońca. Dzień za dniem.
Samotna wędrówka po największej solnej pustyni świata - Salar de Uyuni, Boliwia
Czwartego dnia od wyruszenia z Llica docieram na wyspę Incahuasi, gdzie wita mnie jej pierwszy stały mieszkaniec – Alfredo. To on opowiada mi miejscową legendę. Ta niewielka skalna wysepka pośród morza soli była niegdyś wierzchołkiem wulkanu. Porastają ją setki kaktusów, z których najstarsze znajdowały się w tym miejscu już wtedy, gdy Mieszko chrzcił Polskę. Ze szczytu wyspy roztacza się unikalny widok. Widziałem już solniska w różnych częściach świata – w Australii, Chile oraz Argentynie. Ale to miejsce przyćmiewa je wszystkie swoim ogromem. Salar de Uyuni wraz z jeziorami Titicaca i Poopo stanowi pozostałość po gigantycznym, istniejącym w plejstocenie jeziorze Ballivián. Jest jednym z najbardziej płaskich obszarów na świecie, różnica wzniesień wynosi tu zaledwie czterdzieści jeden centymetrów. Z tego powodu bardzo często wykorzystywany jest do dokładnej kalibracji urządzeń GPS. Gdy w okresie boliwijskiego lata pokrywa go cieniutka warstwa wody, staje się największym naturalnym lustrem na ziemi, a złudzenie braku horyzontu potrafi już na stałe przedefiniować znaczenie słowa „niewiarygodne” u wszystkich tych, którzy mają okazję przebywać wówczas w tym miejscu.
Setki olbrzymich kaktusów porastających wyspę Incahuasi, Salar de Uyuni, Boliwia

NAJLEPSZE RZECZY W ŻYCIU MAMY ZA NIC!

Salar bywa też zdradliwy. Już na starcie zaakceptowałem ryzyko – cokolwiek mnie spotka, muszę sobie z tym poradzić sam. Realnej drogi ewakuacyjnej brak, a wydarzyć może się naprawdę wiele. Nawet w zimie, gdy pogoda zdaje się stabilna, wszystko może się zmienić w przeciągu kilku godzin. Teoretycznie nie ma szans na burzę śnieżną, a ta jest na pustyni zabójcą doskonałym – tak jak w 2002 roku, gdy na Salarze odnaleziono martwą parę rowerzystów. W przypadku załamania pogody nie mogę liczyć na żadne naturalne elementy krajobrazu, które zapewnią mi schronienie. Z obserwatora niezwykłego spektaklu natury stanę się momentalnie jego głównym aktorem. Jakoś ciężko idzie mi się z tą myślą. Podobnie jak z tymi, które uporczywie towarzyszą mi w trakcie kolejnych dni. Zaczynam doceniać otaczający mnie spokój, pozbawiony jakichkolwiek przejawów tego, co jest tak uporczywe na co dzień. Spokój ducha, gdy nikt nie wciska mi kitu, że koniecznie muszę sobie kupić nowy telewizor, a zdrowie i szczęście zapewni seria suplementów diety. Moim jedynym suplementem jest poranna dawka silnego środka przeciwbólowego w tabletce i wcale mnie to nie uszczęśliwia. A poza tym: „Najlepsze rzeczy w życiu mamy za nic. Za darmo! Nie wiesz? Masz serce pobrudzone czarną farbą”. Eldo wie, co rapuje. Pewnego wieczora odnajduję w warstwie soli spore szczeliny wypełnione wodą. Wzbudzają mój lęk przed nagłym pęknięciem powierzchni, choć wiem, że jest on dosyć irracjonalny. Pod stopami mam solną skorupę grubą na kilkanaście metrów. Wytrzymuje pędzące po jej powierzchni samochody terenowe, wytrzyma więc też mój namiot. I choć logika jest dobrym doradcą, to każde uderzenie młotka w główkę stalowego gwoździa – jedynej rzeczy, która jest w stanie przebić się przez twardą jak beton sól, aby zabezpieczyć mój namiot – wykonuję niezwykle starannie, by podłoże nagle nie pękło Nocą pomimo szczypiącego mrozu wychodzę na zewnątrz. Widok drogi mlecznej rozdzierającej nieprzenikniony granat nieba sprawia, że zapominam o strachu. Fotografuję. Jestem szczęśliwy.
Widok drogi mlecznejj na największej solnej pustyni świata - Salar de Uyuni, Boliwia
Kolejnego dnia nad ranem dostrzegam na horyzoncie terenówki gęsto upakowane turystami. To właśnie one są dla mnie największym zagrożeniem, szczególnie gdy biwakuję. Boliwijscy kierowcy nie przywiązują wielkiej uwagi do bezpieczeństwa jazdy, co doprowadza do wielu bolesnych tragedii. Siedem lat temu Salar de Uyuni pojawił się w niemal wszystkich nagłówkach prasowych w Izraelu i Japonii. Jedenaście osób pochodzących z tych krajów zginęło w czołowym zderzeniu dwóch samochodów terenowych. Surową ciszę pustynnej nocy, nie po raz pierwszy, rozdarł dźwięk miażdżonej karoserii i wybuchających butli z gazem. Czy ten straszny wypadek zmienił cokolwiek w sposobie prowadzenia wypraw na Salar? Nic. Władze nieodległego miasteczka Uyuni upamiętniły ofiary, ale dziesięć miliardów ton soli nadal pozostaje cichym świadkiem dramatycznych wydarzeń.

PODRÓŻOWAĆ, ABY NIE DOTRZEĆ NIGDY

Podróżować, aby nie dotrzeć nigdy Z medytacji wyrywa mnie dźwięk opuszczanej szyby i trzask migawek. Jedna z wielu grup postanawia uwiecznić mnie w pamięci swoich telefonów. Bez powitania. Bez żadnego słowa. Bez sensu. Znów przypomina mi się tekst Eldo: „Chciałbym wierzyć, że jeszcze kogoś to obchodzi, że świat to już nie tylko kawy w kubku i iPhone’y”. Ostatnie dwa dni marszu przychodzą mi z wielkim trudem. I nie chodzi o usta poranione przez silnie operujące słońce czy pęcherze pokrywające stopy. Nawet wysokość, na której przyszło mi wędrować, przekraczająca 3500 m n.p.m. nie stanowi problemu. Zaledwie kilkanaście dni wcześniej stałem na szczycie sześciotysięcznika, jestem doskonale zaaklimatyzowany. Problemem jest nieuchronnie zbliżający się koniec Salaru. Z pustyniami już zawsze będzie łączyć mnie szczególna więź. Zastanawiam się tylko, czy jest możliwe, żeby: „Podróżować nie po to, aby dotrzeć do celu, lecz aby dojechać jak najpóźniej, aby nie dojechać, o ile to możliwe, nigdy”. Wierzę, że tak.
Ciężka wędrówka po największej solnej pustyni świata - Salar de Uyuni, Boliwia
Fragment książki TREK autorstwa Mateusza Waligóry
2019-06-10
Pokaż więcej wpisów z Czerwiec  #160;2019
Podziel się swoim komentarzem z innymi
pixel